Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/160

Ta strona została przepisana.

Gdybyż to zresztą Katarzyna na tem tylko chciała poprzestać? Żaliła się ona i lamentowała, że nie chce teraz pracować jak dawniej i wyrzuty mu czyniła przykre. Ale ile razy wyjeżdżała z tem, Jan udawał głuchoniemego. Wiedział on doskonale, że cesarzowa Portugalji lada chwała przyśle mu taką masę pieniędzy, iż wobec tego, byłoby niedorzecznością oblekać się w roboczą odzież. Cesarzowa wzięłaby mu to nawet za złe.
Pewnego poobiedzia sierpniowego siedział Jan na progu domku swego i palił małą fajeczkę, gdy nagle posłyszał dolatujące z lasu cienkie, młodzieńcze głosiki i zobaczył jasne sukienki, migające pośród drzew.
Katarzyna poszła do lasku brzozowego naciąć gałązek na miotłę, ale przed odejściem oświadczyła, że odtąd trzeba będzie wszystko urządzić inaczej. Ona pójdzie do Falli pomagać w strzyży owiec, on zaś może zostać w domu, gotować ważę i łatać odzież, gdyż jest za wielkim panem do innej roboty.
Nie odrzekł ni słowa, mimo, że to co powiedziała, dotknęło go bardzo. To też rad był, że może myśl zająć czemś zgoła odmiennem. Skoczył co prędzej po cesarską czapkę swoją i laskę ze srebrną gałką i zdążył jeszcze dobiec do furtki w chwili, gdy ją mijały młode panienki.
Było aż pięć, trzy z nich były to córki właściciela Löwdali, dwie zaś obce, zapewne przybyłe w odwiedziny do przyjaciółek.
Jan otwarł szeroko furtkę i wyszedł do przechodzących.
— Witam was, piękne, czcigodne księżniczki! — powiedział, zdjął czapkę i skłonił się tak nisko, że niemal dotknęła ziemi.