Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/173

Ta strona została przepisana.

niby woda, spadająca ze skał. Potrząsała głową, mrużyła oczy, chwiała się w tył i naprzód, pochylała się tak, że gdy kończyła zdanie twarzą niemal tykała ziemi.
Inżynier poznał zaraz oczywiście szaloną Ingeborgę, nie mógł jednak z początku zrozumieć co mówi, musiał przeto zapytać innych o co idzie.
— Prosi go, by zarządził co trzeba w sprawie zabrania jej przez cesarzową do Portugalji. Chce tam jechać koniecznie! Namawia go już od chwili, ale Jan nie może się zdecydować na danie przyrzeczenia.
Po takiej informacji mógł już inżynier śledzić słowa Ingeborgi, ale to, czemu się przysłuchiwał, nie sprawiało mu widocznie radości, gdyż prostopadła zmarszczka między brwiami jego stawała się coraz to głębsza i czerwieńsza.
Oto miał przed sobą jedyną na świecie prócz Jana osobę, wierzącą w władztwo portugalskie i jej to właśnie odjętą była możność udania się do wymarzonego kraju. Biedna, stara kobieta wiedziała, że w miejscu tem niema głodu, nędzy, złych, brutalnych ludzi, drwiących z nieszczęśliwych, niema dzieci biegnących długo za samotnikiem, bezbronnym tułaczem, rzucających weń kamieniami. Panował tam wieczysty pokój i dostatek, tam też chciała się dostać, rzucając nędzę zmarnowanego w niedoli życia. Błagała, płakała, używała wszelakich sposobów przekonywania, ale ciągle padało jeno twarde: nie... nie... w odpowiedzi.
A ów człek, głuchy na prośby, przeżył przecież sam cały rok ostatni w trosce i tęsknocie. Przed kilku miesięcami jeszcze, kiedy serce jego tętniło żwawo i mocno, nie mógłby wyrzec słowa: nie... Teraz atoli, czasu szczęśliwości zakamieniało serce jego, zmieniając się w zimny głaz.