Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/177

Ta strona została przepisana.

— Czy zgodziłby się ktoś z obecnych — zapytał poseł — wywoływać przez pewien czas, zanim Jöns wypocznie trochę?
Niewielką mając nadzieję na znalezienie zastępcy rozglądał się wokoło. Naraz przecisnął się aż do niego Lars Gunnarson i oświadczył, że gotów jest spróbować. Był on wówczas młody, a wyglądał młodziej jeszcze, to też Karol Karlson roześmiał mu się w nos i powiedział, że nic mu po wyrostku, nie konfirmowanym pewnie. Ale Lars odrzekł, że jest już parobczakiem i napraszał się tak, by mu pozwolono ująć młotek licytatorski, że poseł uległ w końcu.
— No dobrze... można zezwolić na próbę! — oświadczył — Zresztą nie może już chyba iść gorzej, niż dotąd.
Lars zajął wzniesione miejsce Jönsa i wziął do rąk starą, wysłużoną maśnicę, by wywołać jej cenę. Nagle wstrzymał się i najspokojniej w świecie zaczął oglądać sprzęt z wszystkich stron. Obracał maśnicę w jedną i drugą stronę, opukiwał dno i boki i dziwił się bardzo nie mogąc odkryć w niej żadnej wady. Potem przybrał minę strapionego człowieka, który zmuszony jest sprzedać przedmiot wielkiej wartości.
Wyraźnie czuli obecni, że boli go iż maśnica ta musi iść pod młotek, a nawet dorozumiewali się, że dla właściciela byłoby najkorzystniej, gdyby się nikt nie domyślił, co to za doskonały sprzęt domowy.
Padały cyfry jedna za drugą, a Lars stawał się coraz to posępniejszy. Zrazu gdy kwoty były niskie, krzywił się tylko, gdy jednak zaczęły szybko wzrastać, rozpacz prawdziwa odmalowała się na jego twarzy i miał minę ofiary, w chwili gdy zmuszony był oddać ową maśnicę ostatniemu z licytantów.