Przyszła kolej na wiadro, szatkownicę i wyżymaczkę do bielizny. Lars okazywał się nieco przystępniejszy dopóki szło o stare sprzęty i sprzedawał je wzdychając tylko, natomiast nowe po kilka razy odstawiał na bok, wzbraniając się najwyraźniej wystawiać je na widok publiczny.
— Szkoda tego puszczać na bęben, — tłumaczył właścicielowi — to pyszny szaflik i można go na targu sprzedać za nowy!
Zebrani nie umieli sobie zdać sprawy z tego co się dzieje, ale licytowali coraz to zapalczywiej. Larsa Gunnorsona przerażała wprost każda cyfra i owa gorączka kupowania nie była mu całkiem na rękę. Ludzie nagle nabrali przekonania, że sprzedają tu rzeczy naprawdę cenne i nagle przypomnieli sobie, iż właśnie brak im w domu tego i owego. Można tu było zrobić nie na żarty dobry interes, to też licytowano nie jak dawniej, kiedy Jöns był wywoływaczem, dla posłuchania jego facecji, ale z zupełnem przekonaniem i powagą.
Po tej pierwszej mistrzowsko przeprowadzonej licytacji proszono Larsa Gunnarsona zawsze gdy szło o tego rodzaju rzecz, by wywoływał ceny. Od kiedy dzierżył młotek, nie bywało na licytacjach tak wesoło, nikt jednak nie umiał, jak on wpoić ludziom wprost pożądania, by pozyskać na własność wszelkiego rodzaju bezużyteczne rupiecie, lub też podszczuć dwu bogaczy do współzawodniczenia ze sobą z racji jakiegoś drobiazgu, celem pokazania wobec wszystkich, że ich stać na wyrzucanie pieniędzy.
Ile razy Lars dzierżył młotek, wyzbywał się do ostatka wszystkiego. Raz jeden tylko wielkie nad nim zawisło niebezpieczeństwo, a mianowicie przy pu-
Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/178
Ta strona została przepisana.