Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/187

Ta strona została przepisana.

przed słuchaczami piękne myśli, nasuwające mu się ciągle.
— Pomyślcie tylko — mówił — czyż nie podnosi ducha widok domostwa, gdzie wszystko, co może stworzyć praca młodych, oddane zostaje dla użytku rodziców i ich wygody. Oni to, gdyśmy byli mali i nie mogli dać sobie rady, z wysiłkiem nieraz wielkim hodowali nas, zapominając o sobie. Jakże słusznem jest, by wówczas, kiedy gospodarstwo obejmie młoda para, rodzice ci, starzy zawsze prawie, czuli się u dzieci swych, jak w niebie...
W chwili gdy proboszcz wypowiadał te słowa, rozległ się w przeciwległym kącie izby cichy płacz. Lars Gunnarson, siedzący przez cały czas z uchyloną nabożnie głową, wstał szybko, przeszedł pokój, stąpając na palcach, by nie przeszkadzać proboszczowi, otoczył swą teściową ramieniem i przyprowadził ją do stołu, przy którym siedział kaznodzieja.
Tu musiała zająć miejsce Larsa, a on stanął za nią i spoglądał z góry. Dał znak swej żonie, a ona wstała i stanęła obok niego. Wyglądało to bardzo pięknie i wszyscy zrozumieli, co chciał przez to wyrazić, chciał zaznaczyć, że właśnie u niego jest tak, jak wedle słów proboszcza wszędzie dziać się powinno.
Proboszcz spoglądał radośnie uśmiechnięty na starą matkę i młodą parę, jedno mu tylko psuło ważenie, a mianowicie, że stara Erykowa płakała i to coraz bardziej, coraz rozpaczniej. Zaprawdę, takiego rozrzewnienia nie wywołały słowa jego u żadnego z parafjan.
Uczynił małą pauzę, a potem ciągnął dalej:
— Nie wielka sztuka przestrzegać czwartego przykazania jak długo jesteśmy mali i potrzebujemy