Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/189

Ta strona została przepisana.

siedzących bliżej, od kogo na miły Bóg Jan otrzymał to zlecenie.
— Janie! — zawołał groźnie proboszcz — czy wiesz, co mówisz?
— Naturalnie, że wiem! — potwierdził Jan i skinął głową dla potwierdzenia swych słów — Słyszałem oddawna, że jest pod progiem. Wyszedłem i poprosiłem do środka, ale nie chciał, dał mi tylko zlecenie do zięcia. Potem poszedł sobie gdzieś — Powiedz mu, — dodał jeszcze — że nie mam doń urazy za to, iż mnie zostawił tyle czasu w śniegu zranionego i nie pospieszył z pomocą, choć mógł. Ja się nie mszczę, ale czwarte przykazanie boskie! Pozdrów go i powiedz, by złożył wyznanie i wzbudził w sobie żal, to będzie dlań najlepsze. Ma jeszcze czas do pierwszej niedzieli po świętym Janie.
Jan mówił zupełnie rozsądnie i wywiązywał się z dziwnego zlecenia w sposób tak wiarogodny, że zarówno proboszcz, jak i wszyscy zebrani przez kilkanaście sekund trwali w przeświadczeniu głębokiem, iż rzeczywiście Eryk z Falli stał pod drzwiami domu i rozmawiał ze swym dawmym wyrobnikiem. To też oczy wszystkich zwróciły się na Larsa Gunnarsona, by zobaczyć, jakie to na nim wywiera wrażenie.
Lars jednak reześmiał się i rzekł:
— Uważałem Jana dotąd za rozsądnego, inaczej bowiem nie brałbym go na katechizację. Ksiądz proboszcz raczy łaskawie przebaczyć, że mu przeszkodził. Widocznie szaleństwa wystąpiło znowu.
Proboszcz przesunął dłonią po czole, odetchnął z ulgą i powiedział:
— Tak... tak... to prawda!