nęła dziecko w taką ilość różnych chustek, że po przybyciu na plebanję okazałoby się, iż zostało zaduszone?
Jan powtarzał sobie po kilka razy, że bardzo to głupio z jego strony bać się i trapić bez powodu, gdy ma za rodziców chrzesnych swego dziecka ludzi tej miary co Erykowie z Falli. Ale strach nie dał się odpędzić i za chwilę tak go chwycił, że nie mógł ścierpieć. Odrzucił motykę i jak stał, w roboczej odzieży, udał się prosto na plebanję.
Dla pośpiechu obrał drogę naprzełaj, poprzez góry i maszerował co siły w nogach. Eryk z Falli, wjeżdżając w obejście gospodarskie plebanji natknął się jako na pierwszego człowieka na Jana Andersona ze Skrołyki.
Jest to rzecz wprost nieprzyzwoita, by rodzice byli obecni podczas chrztu swego dziecka w kościele, to też Jan spotrzegł zaraz niezadowolone miny rodziców chrzesnych, gdy zobaczyli, że przyszedł. Eryk nie skinął nań wcale, wyprzęgając konia, by mu pomógł, i dokonał tego sam. Podobnie też, nie zwracając nań uwagi i nie rzekłszy słowa, gospodyni z Falli uniosła dziecko w górę i, przebywszy niewielki kawałek podwórza, weszła do plebańskiej izby czeladnej.
Czując, że chrzestni nie chcą go widzieć, nie śmiał Jan zbliżać się do nich, kiedy jednak mijała go gospodyni, posłyszał dolatujący z chustek pisk małego kurczęcia i przekonał się, że dziecka nie uduszono w drodze.
Powinien był teraz wracać prosto do domu. Niestety, zbudziła się w nim zupełna pewność, że proboszcz upuści dziecko na ziemię, a przeto nie mógł odejść, ale przeciwnie chciał uczynić co trzeba, by zapobiec złemu.
Czekał przez chwilę w podwórzu, potem podszedł ku plebanji i wszedł na ganek.
Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/19
Ta strona została przepisana.