niach, był atoli bardziej, niż po inne lata ożywiony i żwawszy jakiś. To nie ulegało żadnej wątpliwości.
Zdawaćby się mogło, że leży mu coś ważnego na sercu, czyli jaśniej mówiąc, że chciałby otrzymać od syna odpowiedź w jakiejś sprawie. Był, niby ktoś co stoi przed pustym domem i ciągle woła w nadziei, że mu otworzą, a wiary owej pozbyć się nie może.
Wracał kilka razy do Larsa Gunnarsona. Opowiedział co się stało podczas katechizacji i powtórzył wszystkie plotki o przyczynie śmierci Eryka z Falli, dotyczące Larsa Gunnarsona.
Syn przyznał ojcu słuszność w tem, że Lars nie jest zupełnie wolny od wszelkiej winy, a to że zaczął pić ze zmartwienia to zły znak.
— Ciekawym jak się dlań skończy dzisiejszy dzień? — powiedział Ola.
W tej chwali zatrzepotała się u wędki syna ryba i nie potrzebował dawać odpowiedzi. W całej tej historji nie było nic, coby dotyczyło ich wzajemnego stosunku, ale syn czuł, że ojciec w całem tem opowiadaniu ma jakiś określony zamiar. Był tego nawet całkiem pewny.
— Myślę, że pójdzie dziś wieczór do proboszcza... — zaczął stary na nowo — bo przebaczenie otrzymać można, byle jeno chcieć...
Po tych słowach zapadło długie milczenie, ni syn ni ojciec nie rzekli słowa. Syn z wielką gorliwością zasadzał świeżą glistę na haczyk i nie myślał o odpowiadaniu. Nie było zresztą na co odpowiadać. Ale stary westchnął naraz tak ciężko, że syn spojrzał nań mimowolnie.
— Ojcze! — powiedział — Złapał się tęgi okoń! Pilnujcież, bo ucieknie razem z haczykiem.
Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/204
Ta strona została przepisana.