ziemi. Sądził, że góry walić się będą w morze, a fale oceanów zaleją doliny ku wytraceniu wszystkiego, co żyje.
Nigdy jednak się spodziewał się, by ziemia miała w ten sposób skończyć, zostać pogrzebana pod sklepieniem niebios, a ludzie skonać od dymu i skwaru.
Była to śmierć gorsza ponad wszystkie inne.
Odłożył fajkę, chociaż do połowy ją ledwo wykurzył, ale nie ruszał się ze swego miejsca. Cóż bowiem mógł uczyinć? Przeciw temu niczem bronić się nie było sposobu, ni miejsca do ucieczki nie stawało. Nie pomogłaby na to broń, ni oręż nijaki, ani też kryjówka, w którąby się zaszył. Nawet ten, któryby mocen był opróżnić wszystkie jeziora i morza dla ugaszenia płonienia niebieskiej kopuły nie dokazałby tego cudu. Gdyby wyrwać góry ze ziemi, spiętrzyć jedne na drugie i uczynić z nich słupy dla podparcia, nie utrzymałyby niezmiernego ciężaru spadającego sklepienia świata i w pyłby się rozpaść musiały.
Jedno tylko dziwne było wielce. Zda się, prócz niego nikt wokół nie zauważył wcale, co się dzieje, nikt się nie zaniepokoił.
Chociaż... zauważyły to jednak jakieś żywe istoty. Coś się poruszało tam w dali, coś się unosiło w górę z ponad grzbietu gór. Na jasnych chmurach dymu zamajaczały liczne, czarne punkty. Punkty te kłębiły się zrazu w górę, potem zaś zszeregowały się w wydłużone linje, przypominające lecący rój pszczół.
Były to naturalnie ptaki. Przedziwnym ostrzeżonęe instynktem porzuciły legowiska nocne, uniosły się na skrzydłach i poszybowały w dal.
Ptaki wiedzą zawsze dużo rzeczy nieznanych ludziom. Zrozumiały, że dzieje się coś niezwykłego.
Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/215
Ta strona została przepisana.