pani porucznikowa, z pewnem odcieniem surowości. — Jestem zresztą zdania, że powinnabyście starać się wybić Janowi z głowy te jego niedorzeczne urojenia. Wszakże rozsądna z was i trzeźwa kobieta. Przekonacie się, że jeśli tak dalej pójdzie, Jana zabiorą do szpitala warjatów!
Katarzyna wstała z krzesła, wyprostowała się, a na twarzy jej odmalował się wyraz oburzenia.
— Jan nie jest warjatem! — zawołała — Bóg miłosierny położył na jego oczach zasłonę, by nie musiał patrzyć na to, czegoby przeżyć nie był w stanie. Winniśmy mu za to gorące dzięki!
Pani Liljecrona nie upierała się przy swojem. Uznała zresztą za słuszne i piękne postępowanie Katarzyny, stającej po stronie męża.
— Dobrze, dobrze, droga Katarzyno... — powiedziała serdecznie — nie zapominajcież tylko, że u mnie znajdzie się dla was robota przez cały rok... nie zapominajcie o tem!
Na te słowa znikł z twarzy Katarzyny wyraz twardy i zacięty, stopniał odrazu i zapodział się gdzieś. Wystąpiły najpierw miłość, strach i troska, a z oczu popłynęły rzęsiste łzy.
— Cała moja pociecha, że mogę na niego pracować! — powiedziała — Stał się z biegiem lat tak dziwny, że teraz już nie jest jak inni ludzie, ale czemś więcej. I dlatego to właśnie boję się, by mi go nie zabrano...
Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/223
Ta strona została przepisana.