Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/229

Ta strona została przepisana.

Katarzyna wiedziała, że musi jej powiedzieć, jak sprawy stoją, ale odsuwała to na potem. Wraz z przybyciem córki przewiał cały dom prąd świeżego, rzeźwego powietrza, wzdragała się przeto zniweczyć jednym zamachem radość córki z powrotu.
Klara Gulla pomagała odwiązywać kufry w podwórzu. Nagle spostrzegła kilkoro dzieci u furtki. Zaglądały ciekawie w podwórze, nie mówiły nic, śmiały się tylko, pokazując na nią palcami. Potem pobiegły szybko ku wsi.
Niedługo wróciły jednak, a pośrodku nich kroczył mały, stary człowieczek, o pożółkłej twarzy i zeschłem ciele. Głowa jego odrzucona była dumnie wstecz, stawiał dziarskie kroki i przytupywał mocno, naśladując maszerującego żołnierza.
— To jakiś dziwny człowiek! — powiedziała Klara do woźnicy w tej właśnie chwili, kiedy starzec i tłum dzieci wchodzili na podwórze. Nie domyślała się wcale ktoby to mógł być, ale zwrócił jej uwagę dziwny strój przybysza. Miał na głowie wysoką czapkę skórzaną z pióropuszem, a od szyi zwieszało mu się aż nisko na piersi mnóstwo gwiazd i krzyżów zrobionych ze sztywnego, złoconego papieru.
Tym razem dzieci nie zachowywały się cicho, ale wrzeszczały na całe gardło:
— Cesarzowa! Cesarzowa!
Staruszek kazał im zamilknąć i kroczył dalej na czele zgrai, jakby dzieci stanowiły jego świtę.
Gdy banda zbliżyła się do samych niemal drzwi domu, Klara Gulla krzyknęła przeraźliwie i, wymijając przybyłych, wpadła do izby.
— Kto to jest? — spytała z wielkim strachem — Czy ojciec? Zwarjował?