Jan chciał co prędzej wrócić do swej córeczki, to też wkładał w robotę cały wysiłek, do jakiego był zdolny. Tęsknił dziś do niej dużo więcej jeszcze niż zazwyczaj, a przytem nie schodziło mu w myśli, że dziecko bywa wieczorem śpiące, to też może zasnąć, zanim zdąży wrócić z roboty. I na nic będzie wszystko.
Gdy skończył pracę, zauważył, że Börje doszedł ledwo do połowy zagona, co nie zdarzyło się dotąd nigdy, chociaż oddawna już pracowali razem. Zdziwiło to Jana do tego stopnia, że podszedł do Börjego.
Börje stał w głębokiej jamie i usiłował wyważyć łopatą wielką, zbitą grudę ziemi na wierzch. Trafił przypadkiem na kawałek szkła i skaleczył się dotkliwie w stopę. Nie mógł wdziać buta, więc łatwo zrozumieć, jak strasznie było mu naciskać łopatę okaleczałą, bosą nogą. A inaczej nie chciała wchodzić w glinę przerosłą kamieniami.
— Daj lepiej spokój! — powiedział Jan.
— Nie, muszę skończyć! — odrzekł Börje — Nie dostanę żyta od Eryka z Fali i zanim skończę ten zagon, a nie mam już w domu ani szczypty mąki.
— Ano to dobranoc! — powiedział Jan.
Börje nie odrzekł nic. Był tak zmęczony i znękany, że nie mógł się zdobyć na zwyczajne nawet pozdrowienie.
Jan doszedł do końca pola i nagle zatrzymał się.
— Cóż stąd przyjdzie twej córce, że przyjdziesz do niej w rocznicę urodzin? — rzekł sam do siebie — I bez ciebie dobrze jej, a Börje ma w domu siedmioro dzieci, których nie może wyżywić. Czyż zniesiesz, by głodowały, a sam pójdziesz bawić się ze swoją Klarą Gullą?
Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/27
Ta strona została przepisana.