Jana potraktowano kawą, ciotka wypytywała o Katarzynę, dowiadywała się czy mają krowę, świnię, czy w domu ich bardzo zimno i czy Eryk z Falli płaci im tyle by mogli żyć, nie robiąc długów.
Wizyta miała taki przebieg, że Jan nie mógł się na nic użalać. Po chwili rozmowy Hindriksonowie oświadczyli, że mają zaproszenie na wieczór i muszą za pół godziny jechać. Jan zrozumiał, że tej pół godziny potrzebują, aby się przystroić, jak należy, przeto wstał i pożegnał się. Wówczas to gospodyni domu szybko podeszła do szafami, dobyła masło, słoninę, napełniła woreczek kaszą, drugi mąką i związawszy wszystko w chustkę zrobiła tobołek, który przy rozstaniu podała Janowi, mówiąc, że jest to mały podarek dla Katarzyny. Należy jej się nagroda za to, że nie była na wizycie, ale pilnowała przez ten czas domu.
Wziął co mu dano, ale pakunek ten wprawił go w wielkie zakłopotanie.
Wiedział, że były tam rzeczy wyśmienite, wspaniałe rzeczy, o których z utęsknieniem wspominali w Skrołyce przy każdem jedzeniu. Ale Jan czuł, że przyjmując te smakołyki, ubliży do pewnego stopnia swej małej córeczce i zrobi jej krzywdę.
Nie, nie przybył on do Björna Hindriksona jako żebrak, ale jako krewny, udający się w odwiedziny do krewnych. Nie wolno Hindriksonom brać sprawy z niewłaściwej strony, pod żadnym warunkiem. Trzeba ich przekonać jak się rzecz ma.
Przyszło mu to na myśl jeszcze w izbie podczas pożegnania, ale szacunek, jaki żywił dla Björna i jego żony nie pozwolił mu odmówić wprost przyjęcia datku. Dlatego wziął podany sobie tłumoczek.
Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/43
Ta strona została przepisana.