a w kieszeni miała blaszane pudełko z glistami dla zastąpienia obgryzionej na haczykach przynęty.
W ten sposób wyekwipowana wędrowała w górę biegu potoka, spływającego w dół po rozlicznych głazach to wąskim, ścieśnionym prądem, to znów zachodząc w zalewiska o cichej, przejrzystej, ledwo poruszającej szybie wodnej.
Stała się jednak rzecz niepojęta. Oto gdy w pierwszym zaraz dniu połów był obfity, przez cały tydzień następny nie złapała się ani jedna ryba. Szczęście opuściło zupełnie małą Klarę Gullę. Wprawdzie poznikały ze sznura nietylko przynęty, ale nawet brakło kilku haczyków, natomiast nie było ani jednego, jedynego pstrążka.
Zrozpaczona, zabrała swe narzędzia rybackie z węzizny na zalewisko, stamtąd przeniosła je znowu pod wodospad, niestety nie zmieniło to wcale sprawy, niepowodzenie okazało się stałem.
Biedna dziewczynka indagowała synów Börjego, potem Eryka z Falli, chcąc się dowiedzieć, czy może wstawszy raniej od niej szli wzdłuż potoku i kradli jej ryby. Ale chłopcy nie raczyli nawet odpowiadać jak należy, uważali to bowiem za poniżenie dla siebie. Żadnemu na myśl by nie przyszło łowić ryb w potoku, w którym prano bieliznę. Mieli przecież do dyspozycji rozległe jezioro duwneńskie. Łapanie w potoku dobre jest dla małej smarkuli, której nie wolno chodzić po brzegu głębokiego jeziora. Taką wydali zgodnie opinję, ale Klara Gulla nie wiedziała czy ma im wierzyć, czy nie.
Pewną była tylko, że ktoś jej ryby zdejmuje z haczyków, bo jakżeby mogło być inaczej, skoro nie używała wcale zgiętych szpilek, ale zakładała, jak się należy
Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/58
Ta strona została przepisana.