Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/7

Ta strona została skorygowana.



TĘTNIĄCE SERCE.

Aż do późnej starości opowiadał zawsze Jan Anderson ze Skrołyki o onym dniu, kiedy to przyszła na świat córka jego.
Wczesnym rankiem wybrał się po akuszerkę i kobiety do pomocy, potem zaś całe przedpołudnie, a nawet kilka godzin odwieczerza przesiedział na klocu w drewutni i czekał, czekał, czekał bez końca.
Deszcz lał jak z cebra, a chociaż Jan siedział właściwie pod dachem, to pryskała nań woda, przenikając przez szczeliny w dachu i ścianach, także wiatr miótł raz po raz strugi i niby z wiadra chlustał przez pozbawione drzwi wejście do szopy.
— Nie wiem czy jest taki, coby sądził, że cieszę się z tego dzieciaka! — mruczał i kopał niewielki stos polan nogami, tak że rozlatywały się aż po dziedzińcu — Jest to największe nieszczęście, jakie mi się mogło przygodzić. Pobraliśmy się dlatego tylko, że nam się sprzykrzyło służyć u Eryka z Falli, jako parobek i dziewka i wiecznie na innych pracować. Własne graty mieć chcieliśmy i dach własny i koniec, o dzieciach ani nam się śniło!
Zasłonił twarz rękami i westchnął żałośnie. Oczywiście pluta i długie, przykre czekanie popsuło mu humor, ale nie były to istotne przyczyny smutnego nastroju. Jan miał powody ważne i żałość jego była uzasadniona zupełnie.