W tej chwili przystąpił Jan i stanął obok Klary Gulli. Był na nią mocno rozgniewany, bo mu popsuła całą zabawę. Ale nie mógł jej opuścić w tej sytuacji.
— Proszę się nie gniewać na nią, panie poruczniku, — powiedział — bo to ja sam pozwoliłem jej wyleźć na drzewo i narwać sobie jabłek!
Zaledwo wyrzekł te słowa, Klara Gulla rzuciła mu pełne oburzenia, karcące spojrzenie i wykrzyknęła głośno:
— To nieprawda! Ja chciałam mieć jabłka. Ojciec trzymał mnie przez cały czas za rękę i nie puszczał do sadu. Uciekłam mu kiedy ognie poleciały do nieba!
Porucznik uradował się bardzo.
— Brawo! Doskonale, drogie dziecko! Cieszę się, że nie pozwalasz ojcu brać winy na siebie! Wiesz chyba, że Pan Bóg nie tyle za to gniewał się na Adama i Ewę, iż zerwali zabronione jabłko, ile za to, że byli nikczemni i jedno spychało winę na drugie. Możesz sobie iść spokojnie z jabłkami do domu, darowuję ci je za to, żeś miała odwagę wyznać prawdę.
Potem zwrócił się do jednego z synów i powiedział:
— Daj Janowi szklankę ponczu. Wypijemy z nim zdrowie córki, która dała dziś lepszą odpowiedź niż swego czasu matka Ewa. O ileżby lepiej było na świecie dzisiaj, gdyby matką rodzaju ludzkiego była Klara Gulla.
Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/73
Ta strona została przepisana.