— Muszę pracować codziennie od rana do wieczora... to się rozumie. Ale miałem dotąd przynajmniej noce spokojne. Teraz zaś smarkacz zacznie wrzeszczyć i nawet w nocy nie skończą się moje utrapienia!
Gdy sobie to uświadomił, poczuł w sercu rozpacz wielką. Odjął ręce od twarzy i załamał je tak gwałtownie, że trzasły wszystkie stawy.
— Wszystko szło dotąd jako tako, bo Katarzyna mogła tak jak i ja pracować przez cały dzień. Teraz będzie musiała siedzieć w domu i piastować bachora!
Wbił wzrok w szarzejący już prostokąt podwórza i wydało mu się, że widzi snującą się powolnym krokiem koło domu śmierć głodową, która szuka, którędyby wejść.
— Tak... tak! — zawołał i celem wzmocnienia swej argumentacji zaczął bić pięścią po klocu — Tak... tak! Powiadam tylko tyle, że gdybym był wiedział, jakie będą skutki tego wszystkiego, odmówiłbym stanowczo Erykowi z Falli, który mi pozwolił pobudować się na jego gruncie, a w dodatku podarował stare belki... tak, byłbym stanowczo odmówił i został do śmierci w stajennej komórce we Falli.
Czuł, mówiąc to, że wyrzuca słowa straszne, ale nie miał ochoty cofać ich.
— A niechby się coś przydarzyło!... — zaczął znowu i miał właśnie wyrazić życzenie, by dziecko spotkał tak, czy owak jakiś przypadek, gdy nagle uszu jego doleciał krzyk malca. Urwał nagle w pół słowa. Było to, jakby piszczenie kurczęcia, przenikające przez ścianę, i Jan nie mógł już teraz wypowiedzieć swej myśli.
Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/8
Ta strona została skorygowana.