— Bardzo to dobrze! — powiedział. — Ale czyż wy, rodzice, nie wiecie do czego owo strojenie się doprowadzić może? Skoro raz, czy dwa razy dziewczyna przybierze się tak wspaniale, to potem odczuje niechęć do prostej odzieży, jaką jesteście w możności jej sprawić.
Powiedziawszy to, obrócił się proboszcz, bo uznał, że dość jasno wyraził im swe zapatrywanie. Zanim jednak zdołał się oddalić, Jan zdobył się na odpowiedź:
— Gdyby ta dziewczyna miała nosić odzież, na jaką zasługuje, musiałaby wziąć promienną szatę słońca. Bowiem nam, rodzicom, jest słońcem i radością, począwszy od dnia, w którym przyszła na świat.
Proboszcz zwrócił się do nich ponownie i przypatrzył się dobrze wszystkim trojgu. Jan i Katarzyna postarzeli i wyglądali mizernie, ale na pomarszczonych twarzach błyszczały jasno oczy, skierowane ku młodzieńczej postaci, stojącej pośrodku nich.
Proboszcz pomyślał, że nie należy gasić radości tych starych ludzi i sprawiać im przykrości i rzekł:
— Jeśli rzeczywiście jesteś, Klaro, słońcem i radością rodziców, to zaprawdę, nosić możesz śmiało i dumnie swą piękną sukienkę, moja droga! Bo dziecko, dające szczęście ojcu i matce, to najpromienniejsza istota na tej ziemi, to najwyższa zjawa, jaką widzieć mogą oczy człowieka!
Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/82
Ta strona została przepisana.