mieli odwagi spytać go o poradę w nader ważnych sprawach i odchodzili z niczem.
Jan ruszył z domu bardzo pospiesznie, to też nie miał czasu zastanowić się nad tem, że ma stanąć do oczu przeraźnemu posłowi. Teraz dopiero, idąc przez lasy askadalarneńskie ku szczytom gór, doznawał takiego strachu, że drżał i wyrzucał sobie głupotę swoją. Powinien był zabrać Klarę Gullę.
Wychodząc z domu, nie widział nigdzie dziewczyny. Pewnie pobiegła gdzieś do lasu, siadła na samotnem miejscu i płacze, by ulżyć smutkowi, jaki ją przejmuje. Zawsze kryła się w podobnych chwilach, nie chcąc nikogo widzieć na oczy.
W tejże chwili, kiedy miał skręcać w wysokopienny bór posłyszał od prawej strony, wysoko ponad sobą jakiś śpiew i pohukiwanie radosne.
Przystanął i nadstawił ucha. Na górze śpiewała jakaś kobieta. Ale dziwne! Głos ten wydał mu się znanym... dobrze znanym... A przecież nie mogło to mieć miejsca, pod żadnym warunkiem!
Postanowił, zanim dalej pójdzie dowiedzieć się, co to znaczy. Śpiew dolatał wyraźny, dźwięczny, radosny, ale drzewa nie pozwalały zobaczyć śpiewaczki.
Jan zboczył z drogi i zaczął się przedzierać przez gęstwę poszycia lasu, by jej przeciąć drogę.
Znajdywała się dalej, niż mniemał, przeto spieszył naprzód raźno coraz to dalej, mając ją ciągle przed sobą. Szła ciągle w górę i czasem wydawało się Janowi, że znajduje się wprost ponad nim.
Po pewnym czasie nie miał Jan żadnej wątpliwości, śpiewaczka szła prosto na szczyt Storsnipy.
Szła niemal prostopadłą percią po skałach, najtrudniejszą z wszystkich dróg, ocienioną gęsto brzozami
Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/90
Ta strona została przepisana.