W każdym razie lepiej się stało dla niego, że sprawa tak się ułożyła, gdyż inaczej trudno sobie wyobrazić jakby zdołał przeżyć chwilę rozłąki i zwalczyć bezmierny ból.
Przechodząc pod oknami, zobaczył, że izba przystrojona jest we wieńce, a na stole stoją filiżanki z kawą, zupełnie tak, jak onego dnia, o którym nie mógł zapomnieć. Katarzyna urządziła uroczystość pożegnalną dla córki, wyruszającej w świat dla ratowania ojcowizny.
Niezawodnie wszyscy w izbie musieli płakać, zarówno ci, którzy przyszli z pożegnaniem, jak i matka wraz z córką. Słyszał nawet aż na podwórzu szlochanie Klary, ale nie czyniło to nań żadnego ważenia.
— Kochani ludzie, uspokójcie się, — mamrotał do siebie, stojąc w drzwiach szopy — wspomnijcie bodaj ptaki! Wszakże zostają wyrzucone z gniazda, gdy nie chcą iść precz z własnej woli. Czyście widzieli kiedy młodą kukułkę? Co za przykry obraz przedstawia to duże, tłuste ptaszysko próżniacze, gdy leży w gnieździe i domaga się jadła, a biedni rodzice zamęczają się w celu dostarczenia pożywienia żarłokowi.
— Wszystko jest tak, jak być powinno, — myślał dalej — Młodzi nie mogą siedzieć ciągle na karku starym... trzeba koniecznie, by szli w świat... tak, tak, kochani ludzie, inaczej być nie może!
Nakoniec uciszyło się w izbie. Sąsiedzi odeszli zapewne, teraz więc mógł wracać.
Przez chwilę jeszcze porządkował wędki i sieci. Wolałby znaleźć się w izbie, dopiero gdy Klara i Katarzyna położą się i zasną, zanim próg przekroczy.
Strona:Selma Lagerlöf - Tętniące serce.djvu/95
Ta strona została przepisana.