Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

jego, skoro umiemy obejrzéć je z różnych stron, trafimy na prawdę bardzo głęboką i bardzo pożyteczną. Bez tego przekonania, do którego przyszedłem własném doświadczeniem, nie zapisywałbym jego powieści, nie słuchałbym ich nawet. Ale mój komentarz zachowuję na ten raz dla siebie samego, chcę być tylko prostym opowiadaczem rzeczy słyszanych; dosyć dla mnie, jeżeli będą przyjęte jako próbki poetyckiéj fantazji goralów.
Wielka część tych powieści ma za główny przedmiot ogromne bogactwa ukryte w górach. Niewiem czemu to przypisać: czy wyobraźni drażnionéj chciwością, czy przeczuciu bogatych kopalni w ziemi rodzinnéj? czy temu bogactwu wewnętrznemu, które Arabom wydało Tysiąc i jedna nocy?
W tym duchu są próbki następne.
W jednéj ze skał nad Morskiém Okiem leży pieczara zaledwo dostępna, tak jest obwarowana zaroślami kozodrzewiny. Ktoby miał odwagę dostać się do jéj wnętrza, znalazłby tam ogromne skarby. Ale przystęp do niéj jest przez krużganki podziemne, bardzo ciasne i kręte. Na każdym zakręcie potrzeba zapalić i zostawić światło. W końcu dochodzi się do jaskini obszernéj, oświeconéj światłami wielkiéj jasności, które są właśnie skarbami tego miejsca; ale słyszysz głos zapowiadający: biada temu kto się ich dotknie. Na środku jaskini klęczą trzéj mnichy; ów głos tajemny każe pokłonić się każdemu z nich z osobna, potém