Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

sił nowych na przypadek nowéj burzy. Tak mi się wydaje ta wioska, ten domek, gdzie od jakiegoś czasu przebywam. Miło mi zatrzymywać moję myśl na nich.
Kraj ten jest bardzo zajmujący wszechstronnie, jak w ogólności cała ziemia osiadła ludem Krakowskim. Nadto, wiążą mię z nim spomnienia z moich lat najmłodszych. Już w dzieciństwie znałem, kochałem ludzi z téj okolicy, oddzielony od niéj stu milami. Tarnów, był dla mnie jakby sąsiedniém miasteczkiem; pragnąłem go widziéć, miałem pewność że zobaczę. Byłoż-to przeczucie? byłoż-to ostrzeżenie? byłoż-to powolne, odległe oswajanie z powietrzem, którém kiedyś trzeba będzie oddychać, z życiem śród którego kiedyś trzeba będzie żyć?... To pewna, że chociaż po raz piérwszy w tym kraju, nie znalazłem się obcym, i coraz mniéj się czuję. Widzę miejsca których obraz rysował się już od dawna w myśli — ze słyszenia; słyszę mowę zasłyszaną już kiedyś, spotykam ludzi kiedyś zajrzanych, serca kiedyś zaczute. Otoż co mi wiele upięknia i umila mój dzisiejszy pobyt, bo pozór niema nic takiego coby nadzwyczajnie porywało.
Wieś sama, Mikołajowice, jest niewielka i podobna do wszystkich wsi tutejszych, których niemożna postawić za wzór czystości, porządku, a tém mniéj okazałości. Leży niedaleko Dunajca, nad starém jego korytem, śród płaszczyzn ogromnych i zrównanych pod strychulec. Chaty rozrzucone w nieładzie fan-