Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

tastycznym, każda patrzy w inną stroną, jak żeby dąsała się na swoje sąsiadki. Takim chatkom ulic nie potrzeba, dla tego też niéma ich tutaj. Za to snuje się między niemi droga, dosyć sucha w lecie, oprócz kilku kałuż, które ją przecinają, niby strumyki. Liczne wierzby ocieniają wioskę, tu uszykowane szeregami, tam zwinięte w gaik, ale co roku szpecone podkrzesywaniem, na potrzeby gospodarskie; co się tyczy wierzchołka, tym mało która popysznić się może. Nie zbywa jednak na sadach, i tu dopiéro są drzewa wielkie i ładne; owe-to sady osłaniają niepowabną srogość wioski, ich-to troskliwości macierzyńskiéj winna wieś że patrzącemu z zewnątrz przedstawia śród płaszczyzny nagiéj w tém miejscu, przedmiot dosyć przyjemny dla oka.
Okolica nie jest ani nieładna, ani martwa. Widok na wzgórza z jednéj strony, na lasy ogromne z drugiéj, jest i zajmujący i rozmaity. Wsie dokoła nie obszerne, ale liczne i gęste. Miasteczko Wojnicz leży o półgodziny drogi od Mikołajowic. Jeszcze bliżéj przechodzi wielki gościniec z Tarnowa do Podgórza Krakowskiego, najdłuższy i najgłówniejszy w Galicyi. Ruch jego niemały ożywia tę okolicę. Dla przechadzki mam brzeg Dunajca; dla przechadzkj i oka wyniosłe wzgórza na drugim jego brzegu, a jeszcze daléj na prawo i wyższą od tych wzgórzów mam górę, która się zowie Panieńską. Nasycony widokami wiejskiemi, ile razy zapotrzebuję powietrza