Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/190

Ta strona została skorygowana.

kiem wypocząć, ale w takiém miejscu, żeby mieć zarazem pewny widok. Po skruszonych więc murach w których wyraźne jeszcze ślady komnat, dostałem się na strom góry wiszący nad zatoką Dunajca. Z tego miejsca miałem pod okiem trzy niemal boki góry i całe półkole niziny zadunajeckiéj z krążącemi koło niéj górami. W tém miejscu, dzieło ludzkie spojone z dziełem przedwiecznego Budownika w całém znaczeniu tego wyrazu. Mury zamku z prostopadłą ścianą góry, zdają się tworzyć najściślejszą jedność; zniszczenie nawet dotyka zarówno obojga: ziemia tu, jak matka dzieląca los dziecka, popękała pod rodzinnemi gruzami; cały bok góry pokryty potokami niebieskich ulew i ziemskich powodzi, nasterczony powywracanemi drzewami, pogarbiony ogromnemi bryłami oddzierającéj się co rok ziemi, tworzy dziką harmonją z osuwającym się Melsztynem.
Orzeźwiwszy się winem i dorodnemi poziomkami, które tu w wielkiéj obfitości znalazłem, podziękowawszy za nie miejscowemu duchowi rozwalin, który je tak gościnnie ofiaruje wędrowcom, jakby przez wdzięczność za nawiedzenie jego dziedziny, udałem się grzbietem góry ku zachodniéj wieży, najokazalszéj i najlepiéj dochowanéj części tych rozwalin.
Wieża jest kwadratowa, obwiedziona wysokim murowanym tarasem; żadnego już na niéj pokrycia; trzy ściany w zupełnéj całości, czwarta znacznie u góry wyszczerbiona; w niektórych oknach dochowują