Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/191

Ta strona została skorygowana.

się futryny z ciosowego kamienia; wnętrze wieży zrujnowane, tylko na ścianach ślady sklepień z których się piętra tworzyły. Podziemna dawniéj część wieży zawalona gruzem, zarasta bzem dzikim i inném zielskiem.
Kiedym ją oglądał i przy pięknym krzaku dzikiéj róży układał wiązankę pamiątki z jéj kwiatów, postrzegłem ku mnie zbliżającego się człowieka. Pozdrowiliśmy się wzajemnie. «To wy zapewne tutaj mieszkacie? zapytałem go, wskazując na chatkę opartą o mur północy. «Nie, ale niedaleko, zaraz pod górą, we wsi Melsztynie.» «Zapewne wiele wiecie o tym zamku i zechcecie nam opowiedzieć.» «Jakże niemam wiedzieć, odpowiedział, już to ośmdziesiąt lat z górą jak żyję na tym świecie.»
Pojrzałem na niego ze zdumieniem i niedowierzaniem; na głowie żadnego prawie włosa siwego, zęby zdrowe, twarz pełna i czerstwa, postawa prosta, w każdym ruchu moc i żywość niezwykłe ludziom podobnego wieku: on tymczasem daléj mówił: «ja tutaj urodziłem się i mieszkałem nim poszedłem do wojska. Panowie Tarłowie, panowie Lanckorońscy, do których ten zamek należał, za mojéj pamięci żyli. Co to za mocny był zamek! a jakie piękne i bogate pokoje! nie raz, nie tysiąc razy chodziłem po nich; dziś jeszcze mógłbym panom pokazać gdzie co stało.» «Właśnie też was prosimy o to.»
Starzec przychylił się chętnie do naszéj prośby.