Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/224

Ta strona została skorygowana.

łas nad jeziorem najwyższém, cisza grobowa tego olbrzymiego ustronia; echo Siklawéj wody krążące nieprzerwanym szumem po szczytach zamykających dolinę, oto kilka rysów głównych tego miejsca.
Upał i czystość wody do niewypowiedzenia zachęciły mię do kąpieli w jeziorze nad którém znalazłem się, chciałem téż niby ochrzcić się jako przypuszczony już do tajemnic Tatrów; kąpiel moja bardzo krótko trwała, dla nadzwyczajnie zimnéj wody.
Rozpatrzywszy się w okolicy Pięciu-stawów, bo na ich obejście nie mieliśmy czasu, i zjadłszy obiad, ruszyliśmy ku Morskiemu oku. Była czwarta z południa. Kierunek nasz był na wschód. Najbliższe przejście mieliśmy przez górę Mnich zwaną, u jéj to podnóża na stronie przeciwnéj leży Morskie oko; ale podobna przeprawa nie była dla nas wszystkich: samo wejrzenie na owe skały nagie, prostopadłe, już nie jednemu z nas odejmowało ochotę doświadczyć siły swojéj głowy i zręczności nóg, postanowiliśmy więc okrążyć ten szczyt i to wyboczenie nie było bez trudu i niebespieczeństw.
Z początku, doliną Pięciu-stawów, szło nam jako tako: nie było tam innych zawad jak ogromne kotliny, zawalone kamieniami, które niegdyś były niezawodnie jeziorami jak dziś Pięcio-stawy, ale w téj chwili zupełnie są bezwodne, dopiéro stanąwszy na uboczu gór wiszących nad Rostokiem, poznaliśmy co to jest przeprawa przez podobne góry i zawrót głowy.