Słońce spuszcza się z południa; niebo w pół wypogodzone. Przejrzysta śrężoga obwiewa dolinę lekką zasłoną. Wierzchołek Babiéj góry dymi, jak przygasły Wulkan, słupem obłoków rozpływających się nad jéj czołem, jak pióra bujnéj kity. Powódź chmur, waląc się od zachodu, pnie się jak do szturmu po niższych stopniach Tatrów ku najwyższym szczytom; jedne znikają w białawych olbrzymich kłębach, inne, zalane na chwilę, wybijają się na wiérzch; podarte chmury spływają po nagich bokach olbrzymiéj skalistéj twierdzy, ale nadchodzą nowe posiłki, szczyty zwycięskie przed chwilą, toną w nawale następnéj. Wkrótce chmurna chorągiew nawałnicy powionęła rozwinięta na najwyższych wieżach grodu niezmiernego; wszystkie jego szczyty zniknęły w powodzi obłoków, a tryumfująca niepogoda zaległa jak obozem cały plac boju, i na najniższych
Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/243
Ta strona została skorygowana.
WIDOK Z CZORSZTYNA.
26 Sierpnia 1832 r.