Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/255

Ta strona została skorygowana.

zapuszczam się w pracę, tém więcéj odkrywam bogactw, tém bardziéj blask mię ich olśniewa; do niektórych dostałem się, inne dopiéro przeczuwam: leżą przed okiem ducha, jak te skarby w powieściach goralskich, trzeba warunków tajemniczych, trzeba jakiéjś władzy tajemniczéj, ażeby je posiąść. Nadewszystko czuję, że mi potrzeba tego życia widomego i niewidomego, które tu panuje; tém życiem chcę się cały przejąć, przesiąknąć. W tym kierunku zwracam wszystkie moje zatrudnienia, przez te dni kilka pozostających mi do mojego wyjazdu. Mój trud nie jest bezpłodny, mam to przekonanie. Wiele rzeczy wyjaśniłem sobie jako pisarz, natrafiłem na wiele prawd sztuki. Zostaną one dla mnie prawidłami, karbami mojéj drogi pisarskiéj. Polegam na nich tém śmieléj, że nie biorę je z książek, natężeniem zimnego rozumu; podało mi je życie otaczające mię tutaj, przyjąłem ożywiony, rozegrzany czuciem, miłością, i odtąd coraz mi ich więcéj przybywa. Ująłem już w słowa co mogłem ująć. Ale to na późniéj; jest-to mój skarb wewnętrzny, dla mnie najcenniejszy Zwracam się do tego co może być dla wszystkich.
Jeden żal nienagrodzony przyjdzie mi stąd wynieść, to ten, że tak mało poznałem głąb Tatrów. Dziś niepodobna już myśléć o jéj zwiedzeniu. Podróż ta wymaga tyle pomocy, że jest nad moje środki; pora spóźniona otacza ją takoż trudnościami coraz większemi. Lada dzień mogą spaść śniegi i zasypać wszyst-