Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/257

Ta strona została skorygowana.

kości; cień ich gęstwy nie różni się od czarnéj nocy; rzecz szczególna, że w tych lasach przechowują się źwiérzęta, które same tylko gwizdaniem swojém ożywiają tę ciszę jakby podziemną. Niektórzy myślą że to są bobaki. Przystępy do tych lasów są niepokonanych prawie trudności dla niegorali i nie strzelców; staje ci nieraz na drodze skała z przepaściami po obu stronach, a grzbietem tak ostrym, że niéma dosyć miejsca na stopę ludzką, i niemożna jéj przebyć inaczéj, tylko przesuwając się po niéj okrakiem; wyobraź sobie nadto, że taki grzbiet ciągnie się przez kilkadziesiąt sążni.
Kilka rysów podobnych dają widzieć choć w małéj cząsteczce czém jest wnętrze Tatrów, i że do zwiedzenia jego nie dosyć mieć chęć i odwagę. Oprócz koniecznéj wprawy, potrzeba jeszcze przygotować się na mrozy, burze, mgły jak noc ciemne, lawiny nieuniknione, i inne przykrości i niebespieczeństwa przywiązane do miejsc podobnych. Wszakże powiém prawdę, że nie zważałbym na to wszystko, gdyby mi nie zawadzały trudności innego rodzaju, a mniéj łatwe do pokonania.