Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/270

Ta strona została skorygowana.

żyć w pokorze mój pęzel malarski; nie czuję się zdolnym wyobrazić jak słup jego pałający, niezmierzony w swéj długości, rzucił się wdłuż mgłów aż ku mojemu oku, jakiemi barwami po ruchomém tle ich igrał, jakiego uroku był ten most tęczowy między mną a słońcem, jakim blaskiem zajaśniało wszystko między ziemią a niebem!...
W miarę jak słońce podnosiło się, odblask jego na powierzchni tumanów zmniejszał się i ciemniał. Powiał wreszcie wiatr, zawichrzył mgłami, podniósł niektóre do wysokości mojego stanowiska.... Widowisko skończone! — zszedłem na dół ale w zachwyceniu i poczuciu że mi się objawiło owe Morze Karpackie, które, podług podań, zalewało niegdyś dzisiejszą Nowotarską dolinę.