Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/305

Ta strona została skorygowana.

kłonić syn człowieczy, skoro nie znajdzie piersi z prawdziwą, czystą, wyższą miłością, jaką znalazł Chrystus u jednego swojego ucznia. Ale jakże ją mam znaleść?
Szukam jéj w przeszłości, szukam w obecności, szukam w przyszłości!... Podnosi się w duszy poranek mojego życia. Zawiewa mię jego powietrze. Widzę wioskę wołyńską, ustronną, skrytą w lasach, mój domek rodzinny, niedaleko pod lasem mogiłki wiejskie. Stała tam kiedyś cerkiew! splamiło ją jakieś świętokradztwo, gniew Boży dotknął to miejsce i cerkiew zapadła w ziemię, z całym ludem który ją napełniał, w sam dzień wielkiéjnocy, podczas nabożeństwa. Nie zginęła jednak bez śladu i nadziei. Przyłóż w tém miejscu ucho do ziemi, w ten sam dzień, o téj saméj porze, a usłyszysz dzwony podziemne. Tak lud twierdził i wierzył. Wierzyłem z ludem i wierzę, biegłem kryjomo na cmętarz, przykładałem ucho do mogił czy nie usłyszę dzwonów zmartwychwstania.
Dziś to samo robię, tylko żem wyższy o lat dwadzieścia i głuchszy wewnętrznym słuchem, tylko że tą mogiłą jest ogrom góry na któréj stoję, a tym cmentarzem świat co mię otacza.
Ta ziemia którą widzę przed sobą, ten świat dokoła, to życie za mną i przedemną, jest owa powłoka pod którą leży mój świat zapadły, moje życie zapadłe. Zwracam ucho na wszystkie strony, przykładam je do ciszy, do każdego wiatru wędrownego, do każ-