Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

Świętokrzyskich. Przydaj do tego, po prawéj i lewéj twojéj ręce, rzęd wzgórzów to łysych, to wsiami osiadłych, to lasami najeżonych, z piersiami to zielonemi i okrągłemi, to ściętemi prostopadle; przydaj Dunajec ozwierciadlający te wzgórza; przydaj most na Dunajcu; przydaj wielki gościniec przecinający podstopową dolinę, ożywiony snującém się ciągle rojem podróżnych i białych bryk kupieckich, a masz w głównych zarysach widok z Panieńskiéj góry.
Trudno schwycić ten widok, jeszcze trudniéj te myśli, które się zbudziły w téj chwili, podniosły się rojem i zaćmiły mi wszystko. Widok, to miejsce podania na którém stoję, zbieg wypadków publicznych i osobistych mnie, przeszłość, obecność i przyszłość zmieszały się wichrem w mojéj duszy. Bez wiedzy zrobiłem kilka kroków naprzód; trąciłem nogą krzak jałowcu, pierzchnęła spłoszona liszka — opamiętałem się, wzburzenie wewnętrzne cichło powoli przed chęcią znalezienia gniazdka jednéj ptaszyny; przykląkłem, zgniotłem fiołek, obwionęła mię woń jego, położyłem się przy nim; spadzistość okopu była mojém wezgłowiem, białe kwiatki poziomek i błękitne pęki fiołków wieńczyły posłanie z pierwszych wiosennych trawek; okrąg wału zamykał widokres kilkuset kroków; w górze tylko niebo z wędrownemi chmurkami, a na ziemi dokoła drobny gruz gmachów stawianych Bóg wié kiedy i jak wspaniałych; ocieniały je gdzieniegdzie krzaki jałowcu, osłaniały wieńce