trawy, tego najmilszego dziecka przyrody żyjącéj, téj ostatniéj dziedziczki najokazalszych dzieł ludzkich, najwierniejszéj przyjaciółki ich rozwalin.
Po jałowcu czasem wiatr gwiznął, za wałem słabo pobrzękiwał dzwonek trzódy rozsypanéj po stoku góry; z dalsza i jeszcze słabiéj dolatywał z doliny głos oracza za pługiem; a wszystko zlewało się w atmosferę woni i muzyki tajemniczéj, złożonéj z półciszy, z półbrzęku, jedynéj muzyki godnéj być melodyą najgłębszych dumań samotnika.
Ośm wieków temu, pomyślałem sobie, jaki ruch, jaka wrzawa musiały kłucić tę ciszę! Co za burza uczuć najsłodszych i najokropniejszych grała tu przed ośmią wiekami! Z jednéj strony mężowie zemstą rozjadli, z drugiéj piękność, występna potrzebą kochania, wściekła rozpaczą. Iluż-to pieszczot miłosnych, iluż-to scen morderczych to miejsce było świadkiem! Stękała ziemia śród walki, kruszyły się mury, wytłoczona trawa krwią krzepła, powietrze wrzało głosami wściekłości, wyciem bolów, jękami śmierci: a dziś i ziemia i kamień i powietrze tak głęboko milczą! Żadnego śladu ani życia ani śmierci z owych czasów; żadnego śladu z owych czasów gdzie serc tyle tak pełném biło życiem; gdzie tłum taki w rajskiém lub piekielném uczuciu rozwijał moc duszy co mu jedną chwilę na wieczność obiecywała zamienić; témczasem wszystko przeminęło. Głęboka przeszłość zaległa wszystko jak puszcza nieprzejrzana, nieuchodzona, niezbada-
Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.