Strona:Seweryn Goszczyński - Dziennik podróży do Tatrów.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

znany: miał ciekawość jak ja, zajrzyć mu w oczy choć pod zasłonę. A więc zobaczémy przynajmniéj Zakopane i Kościelisko, jedźmy! — i pojechaliśmy.
Zaczęliśmy od doliny zwanéj Zakopane. Czas nam sprzyjał i czas nas pędził. Niegłęboko zapuszczaliśmy się, a cośmy obejrzeli to było jednym rzutem oka. Resztę czasu zabrał nam obiad i rozmowa z niektóremi urzędnikami znajdujących się tam hamerni. Wszystko to odbyło się pędem kilku godzin. W kilka dni opuściliśmy to miejsce. Ja wyniosłem z niego poznanie zacnego człowieka i notatkę w duszy losów Majora N... który tu wiele ucierpiał z tęsknoty porodzinnéj i umarł. Nie żałuję dnia tak spędzonego w Zakopaném.
Dosyć już późno stanęliśmy w dolinie Kościeliskiéj. Po ciemku wjeżdżaliśmy do niéj; tego wieczora nic widzieć nie mogliśmy. Musieliśmy przestać na poznaniu karczmy miejscowéj. Znaleźliśmy ją porządnie wymurowaną, ale oprócz tego nic albo mało co więcéj.
Ranek nie polepszył naszego położenia, a zepsuł nam humor: pierwsze wejrzenia nasze padły na błoto po nocnym deszczu i na powietrze zasępione mgłą, która się nie różniła od drobnego deszczu. Mimo to wyszliśmy na obejrzenie doliny i obeszliśmy jéj część najciekawszą. I téj jeszcze chwili nie żałuję. Mimo ścieżek rozmokłych, mimo mgły gęstéj, ćmiącéj najbliższe nawet przedmioty a leżącéj na miej-