Bo u Dziwo-żon nasz się kraj kluje:
Bo u nich każdy zdrój się poczyna,
Bo je wypieszcza, bo im wartuje,
Dzika, podziemna, lecz hal rodzina.
»Słyszycie?« Janosz rzekł do towarzyszy:
»Jaką tam gędźbę wyprawują dziwy[1]?
Słyszycie bracia?« powtórzył strwożony.
I miał przyczynę; bo we wdzięcznéj ciszy,
Która śpiéw pieści, podniosły się wrony,
I rozpuściły nagle krzyk chrapliwy;
Gacki pisnęły, w gwałt huknęły sowy[2];
Ponurych wilków rozległo się wycie;
Ciężkich gałęzi kołatnęło bicie,
Jak żeby wicher przeleciał zimowy,
I echem śpiące szczeknęły parowy.
Janosz rozgląda, słucha, duchem trwoży,
A nie zmiarkuje co ma trzymać o tém.
Słuch to do drzewa, to na głaz położy;
Drzewo brzmi w głębi, skała drga łoskotem,
Jakby gdzieś końskie kowało kopyto.
Nie rad ze słuchu, oka w pomoc wzywa;
Chce powstać z miejsca, ale nagle siada,
I już nie słucha, nie słucha, nie bada,
Tylko zdumiały wpatruje się w dziwa,
Które nie zawsze, nie wszystkim odkryto.
W cieniach zarośli, na granicach blasku,
Jakby na ramach jasnego obrazku,
Strona:Seweryn Goszczyński - Sobótka.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.