jednym duchem, jednem życiem niezwyczajnem i mnie i skrzypce, że zdało mi się jakbyśmy jedno ciało stanowili, jeden instrument w rękach artysty niewidzialnego, niepojętego mimo to wszechmocnego. Uderzyłem smyczkiem bez wiedzy.
Z pierwszym dźwiękiem wzrosła moja odwaga, ale coraz bardziej traciłem przytomność; nakoniec zupełnie wyszedłem z siebie. Jak grałem? nie wiem. Musiało być jednak w mojej grze coś nadzwyczajnego. Miarkuję to po wrażeniu jakie sprawiłem na słuchaczach, a które postrzegłem dopiero zakończywszy granie. Siedzieli nieruchomi. Oczy wszystkich tkwiły na mojej twarzy. Oblicza jednych osłupiały podziwem, inne znowu mieniły się grą wewnętrznych wzruszeń. Kiedy przestałem, pojrzeli po sobie: zdawało się, że prowadzili rozmowę oczami, że oczami udzielali sobie wzajemnego podziwienia.
— To to muzyka — szeptali jakiś czas pomiędzy sobą.
— Do góralskiego serca! prawdziwa góralska! — zawołał jeden na głos.
— To nie góralska! nie! — odpowiedział inny.
— Ba! nie góralska! a ja wam powiadam że ją gdzieś słyszałem: — odezwał się
Strona:Seweryn Goszczyński - Straszny Strzelec.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.