Strona:Seweryn Goszczyński - Straszny Strzelec.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

zmiany, żadnej oznaki zewnętrznej nadzwyczajnego wewnętrzego wzruszenia, ten sam wyraz co przed chwilą, tylko oczy patrzały w księżyc. Naraz skrzypce jakby westchnęły z cicha, i powlokło się długie, równie ciche jęczenie, jak ciche nieskończone echo westchnienia. Zdawało się, że melodja promieni księżycowych, spływając przez oczy do serca muzyka, grała z jego głębi w echu skrzypców: wciąż cicho, boleśnie, ponuro, pogrzebowo; kiedy niekiedy, w wymierzonych zwrotach, dziki wtór zaszedł się łkaniem, lub brzękiem jakoby żelaza, a czasem bardzo rzadko chrapliwem wrzaśnięciem trąby. Pieśń pogrzebowa konała kilka razy i kilka razy podnosiła się — w końcu ucichła.
Nieznajomy zawiesił smyczek nad strunami i przemówił:
— Słuchacie grania, ale czy rozumicie? Czy wy się domyślacie, że w graniu Stacha patrzaliście na matkę waszych pradziadów, na waszą własną matkę, na matkę Polskę, na jej życie przez tysiąc lat? A to granie tak wam o niej gadało. Była ona wielka, szczęśliwa, sławna; prowadziła wojny w imieniu Boga prawdziwego i dla szczęścia bliźnich. Przyszedł szatan dumy i rozpusty, rozdzielił naród na panów i chłopów, oddał