byłbym myślał, że całą tę scenę śniłem.
Dobra chwila upłynęła, zaczem byliśmy w stanie porozumieć się spojrzeniami i przemówić. Wtedy dopiero spostrzegłem, jak rozmaite uczucia owładły moimi towarzyszami. Jedni rzucali jeszcze błędne oczy w ostatku muzycznego zachwycenia, innych obejmował przestrach; niektórzy, uważałem, żegnali się; tamci mruczeli coś w nadąsaniu ale dotąd wszyscy milczeli.
— Co to jest? kto to jest? — przemówiłem ledwie zdolny uporządkować moje myśli, zgodzić język z myślami. Górale wzruszyli ramionami i milczeli. — Czy zna go ktokolwiek z was? — zapytałem znowu.
Za całą odpowiedź górale głowami potrząśli i znowu milczeli. Wszakże po chwili zaczęły rozwiązywać się języki jedne po drugich, i następna wytoczyła się rozmowa. Pierwszy odezwał się Romek, najwyższy z tej gromadki:
— No, Juzek! — zawołał z przymuszonym śmiechem, — nie potrzebujesz chodzić za djabłem Gewontu, on sam przyjdzie do ciebie, zagraj tylko pieśń Stacha.
— To ty myślisz? — zapytał któryś — że to dziwowisko — — ? zatrzymał się, nie śmiał kończyć.
Strona:Seweryn Goszczyński - Straszny Strzelec.djvu/29
Ta strona została uwierzytelniona.