ta straszliwa powódź, powiadają, że to przez niego. A wszystko to dla tego, jak prawią starsi nasi, że górale pozwalają spokojnie siedzieć u siebie cudzemu: bo cudzych cierpieć nie może. Oni wiedzą o tem; ale nic mu nie zrobią, bo się boją gorzej djabła. Jakże się nie bać kiedy ma siłę za półtora niedźwiedzia a za stu Czaraparów. Oho! nie zaczepi go żaden tabacznik, żaden strażnik graniczy; żegna się tylko jak go zajrzy i ucieka, a potem dziękuje Bogu, że uciekł, przed jego kulą, bo już nie jednego znaleziono między górami, jak psa co dawno parę wyzionął. Przeszły nasz strażnik, wiecie przez co się od nas wyniósł? Oto raz w nocy spotkał się na linji ze Strasznym Strzelcem, i chciał się z nim popróbować; ale nie uśpiał jeszcze do rusznicy, a Straszny Strzelec już go trzymał w garści; potem straszliwie zgrzytnął i zawołał: daruję cię życiem boś Lach, ale przysiąż mi tu zaraz, że porzucisz służbę. Strażnik tak się przeląkł, że przysiągł, plunął na swoje rzemiosło i dziś pono jest poczciwym gdzieś tam gazdą.
— O już to że góralów lubi, to ja powiem coś o tem — przerwał jeden ze słuchaczy. — Znacie Hankę i jej krowę jedynaczkę. Zdarzyło się raz, że na górze, kędy
Strona:Seweryn Goszczyński - Straszny Strzelec.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.