Strona:Seweryn Goszczyński - Straszny Strzelec.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

pół przebudzeni kochankowie sny sobie rozpowiadają; głośniej zaszeleściły liście, niby niewidzialna służba krzątająca się około uprzątnienia domu dla nadchodzącego pana; silniejsze uczucie życia przeniknęło do duszy, uciszyło niepokój oczekiwania.
Owionęło mnie natchnienie ciche, błogie, rzewne; dobyłem fleta, zawtórowałem przyrodzie pieśnią samorodną, po raz pierwszy graną i zapomnianą w tejże chwili; dźwięk jej szeroko się rozlegał po zroszonych górach, i skonał w chórze echa na skalistych szczytach. Przestałem grać, echa ucichły; jeszcze sam byłem. A słońce zbliżało się: widać to było po złotawszej coraz barwie obłoków, po tchnieniu ziemi coraz cieplejszem. Czułem je także po coraz większej wewnątrz spokojności: za którą przyszło wkrótce takie znużenie w skutek niespanej nocy i wytrzymanego boju myśli, że ani się postrzegłem kiedy zasnąłem.
Sen mój był dziwny; jeszcze dziś wątpię czy spałem. Pozostałem w tym samym stosunku do świata rzeczywistego. Słyszałem szelest drzewa, czułem każdy powiew wiatru widziałem jak słońce wschodziło; tylko że wszystkie wrażenia były cośkolwiek złagodzone jak w żywem przypomnieniu; a wszy-