stkie widoki przedstawiały się jak za szkłem zwierciadła. Z resztą widziałem i tę samą okolicę i kamień, pod którym siedziałem, i pieniący się Dunajec i jego źródło; nie odstąpiła mnie nawet myśl o Straszym Strzelcu; czekałem jego przybycia, upatrywałem go jak na jawie, aż nakoniec ujrzałem. Siedział naprzeciw mnie, przy samem źródle, z tem samem co wczoraj obliczem, tak samo jak wczoraj ubrany i uzbrojony. Widok jego przejął mnie dziwną bojaźnią, a raczej uszanowaniem; nie śmiałem pierwszy powstać i przemówić. On zaś jakiś czas patrzał na mnie spokojnie, dobył potem z torby piszczałki, i grać zaczął. Początek był smutny, bolejący; wkrótce potem przeszła w coraz wyraźniejsze jęki, potem zaczęła słabnąć, a skończyła się głuchemi pogrzebnemi tonanami. Słuchałem z taką uwagą, z tak chciwem uczuciem, że dotąd ją pamiętam prawie całą. Skończywszy granie, Strzelec wstał, przeszedł koło mnie, dotknął mego ramienia lekkiem jak powiew dotknięciem i tylko te słowa powiedział:
— Za trzy dni w Poroninie. —
W tej chwili obudziłem się. Oczy moje zwrócone były za odchądzym; ale zamiast jego ujrzałem biegącego ku źródle człowieka
Strona:Seweryn Goszczyński - Straszny Strzelec.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.