twarz oblana była niezwyczajnym rumieńcem, oczy iskrzyły się, to latały na wszystkie strony, to stawały w miejscu jak kamienne. Przecież mimo to wszystko była w rysach pewna szlachetność, a twarz, okazująca człowieka około lat czterdziestu, ujmowała jakimś wyrazem dziwnie przyjemnym. Zrazu chciał się wyrwać, ale trzymałem silnie. Czy uczucie mojej przewagi, czy mój wzrok niezmrużony upamiętały go wkrótce. Uspokoił się, a gdy mię obejrzał spokojniejszym przez chwilę wzrokiem, zdumiał się widocznie i zawołał:
— To nie on! Podobny, strój taki sam, ale nie on!
Nie wdając się z chorym i nieprzytomnym w badawcze zapytania, zdawało mi się stosowniej pomódz mu, aby jak najprędzej do łóżka się dostał; zrobiłem więc uwagę, że chłód poranny jest za mocny, a on za lekko ubrany, że to może mu zaszkodzić, i zapytałem gdzie się każe odprowadzić.
— Do Dubna! — zawołał! — do mojej żony. Ale nie trudź się, poczciwy bracie, ona sama tu przybędzie, tylko co niewidać. Dziwna rzecz, że jej dotąd nie ma. —
Z tych dopiero słów doszedłem, że biedny chory był to jeden z towarzyszy mojej niedoli, emigrant major Nikorowicz
Strona:Seweryn Goszczyński - Straszny Strzelec.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.