Strona:Seweryn Goszczyński - Straszny Strzelec.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

miał na złość im. Wyraźnie dziś mi powiedział: — Śmierć twoja u źródła; znajdziesz ją — to żonę zobaczysz. Przyszedłem: ani śmierci, ani żony. Cóż robić? trzeba czekać Ależ ja tak dawno czekam! A żyć bez żony-anioła, to tak ciężko! a czekać to tak nudno. Już tyle lat czekam, a jednak to tylko tygodnie. Ani śmierci, ani żony.
Jeszcze jakiś czas prowadził rozmowę podobną, zwracając zawsze jak piosenka do ostatnich wyrazów. Kiedy ucichł, zasłonił oczy rękami i płakał; potem zaczął śpiewać, głosem coraz cichszym, coraz smutniejszym, dziwnie rzewny wierszyk, który jak się później dowiedziałem, sam ułożył błąkając się w górach.
Czy to skutek wody, którą pił tak chciwie, czy świeżość chłodnego poranku jak zwykle w górach, gorączka wolniała, policzki bladły, oczy gasły, głos brzmiał mniej silnie, i całe ciało widocznie słabło. Drżały już pod nim nogi kiedy siadał, siedząc słaniał się; skończywszy śpiewanie, chciał powstać, próbował po kilkakrotnie i nie miał mocy. Nakoniec zupełnie zbladł, wyciągnął ku mnie rękę, ręka opadła; chciał coś przemówić, język się plątał; oczy zamknęły się, stoczył się z kamienia na murawę.