Strona:Seweryn Goszczyński - Straszny Strzelec.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy to być może! — zawołałem.
— Być musi, — odpowiedział.
— Któż wy jesteście, nieoceniony człowieku, że tak dobrze ludziom robicie.
— Nazywają mnie Strasznym Strzelcem — i odchodził.
— Zobaczęż was jeszcze kiedy?
— Na swoim pogrzebie —
Na to opowiadanie chorego nie mogłem się powstrzymać od podziwienia, przerwałem i zapytałem jak wyglądał? Chory opisał mi go takim zupełnie jakiego ja widziałem. Podziwienie moje było tem większe i widoczniejsze; chory zapewne je postrzegł i przypisał innym przyczynom.
— Ot! zwyczajnie, — rzekł, — gorączkowe mary. Tysiące podobnych przesunęło się w mojej słabości. Ale inaczej myślałem w owej chwili, po wyjściu widziadła.
— Wkrótce dała mi się słyszeć muzyka od strony źródła; smutna i wabiąca niezwykłym sposobem. Wyskoczyłem z łóżka jak leżałem i pobiegłem do źródła; Pamiętam rozpacz moją nie znalazłszy obiecanej żony. Kto wie na czemby się skończyło, gdyby nie twoja obecność kochany bracie. Możebym i znalazł był śmierć w Dunajcu. Dzięki Bogu przeszło wszystko jak mara.