to znowu trafił się nieurodzaj, a tutaj trzeba jakoś żyć. Więc też nie mogąc sobie inaczej zaradzić, sprzedawał kawałek pola po kawałku bratu, aż wszystko sprzedał: i chałupę i co tylko można było sprzedać, a sam poszedł na komorę.
Tymczasem Wojciechowi wiodło się inaczej, i szczęściło mu się zawsze, majątku przybywało i wszystkiego było podostatkiem.
Jednego wieczoru w lecie mówi Stanisław do żony:
— Nie mamy co jeść, a mój brat ma pełno zboża w kopach na polu. Pójdę w nocy i wezmę kilka snopków. Dla niego nic to nie będzie znaczyło, a my omłócimy zboże, zmielemy w żarnach i chociaż na kilka dni będziemy mieli chleb.
— Bój się Boga, nie rób tego! Ja nie chcę jeść kradzionego i wolę głód cierpieć, — mówiła na to żona, bo była bardzo poczciwa kobieta.
Ale skoro spać poszli, a żona usnęła, wziął Stanisław pocichu płachtę i wyszedł na pole brata, gdzie rzędami stały kopy powiązanego w snopki żyta. Rozłożył płachtę na ziemi obok jednej kopy zboża, brał snopki i kładł na nią. Wtym zdało mu się, że słyszy jakiś szelest, i że ktoś jest z drugiej strony tej samej kopy zboża. Myślał, że to złodziej, który też przyszedł kraść. Ażeby się chociaż w ten sposób przysłużyć bratu, postanowił złodzieja odpędzić, więc zawołał.
— Kto tam?
— Ja — odezwał się jakiś głos gruby.
— Co za ja? Jak się nazywasz? — spytał znowu Stanisław.
Z poza kopy wyszedł wtedy średniego wzrostu człowiek krępy i rzekł:
— Jestem Szczęście twego brata, muszę zbierać całą noc kłósia po polach, aby mu przynieść dziesięć razy tyle, ile ty mu dzisiaj zabierzesz.
— A gdzież jest moje Szczęście? — zapytał zdziwiony Stanisław: — i dlaczego mi nie służy?
— Twoje Szczęście jest w mieście w handlu. Jeżeli chcesz, żeby ci służyło, zacznij handel prowadzić, a dorobisz się majątku.
— Od czego zacznę handel, kiedy nie mam nic do sprzedania?
— Idź jutro na zarobek, a za pieniądze, które zarobisz, nakup garnuszków w mieście. Z temi garnuszkami niech chodzi
Strona:Seweryn Udziela - Opowiadania ludowe ze Starego Sącza.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.