student miał tyle złota, a tu dziad narzekał strasznie na napaść. To też ludzie ujęli się za nim i chłopca odpędzili. Teraz dopiero zrozumiał, że go Pan Bóg ukarał za to, iż nie dotrzymał ślubu uczynionego przed ołtarzem Matki Boskiej.
Stanął zdala na boku i rozmyślał nad tym, co teraz zrobić. Trudno darować dziadowi tyle pieniędzy. Postanowił iść za nim i śledzić go gdzie mieszka i patrzeć, co zrobi z temi pieniędzmi, a potym odebrać, jeśli się uda.
Gdy po nabożeństwie wyszli ludzie z kościoła, zaczęli się rozchodzić także dziady.
Student szedł zdaleka za złodziejem, a skoro do swej jamy dziad doszedł i drzwi otworzył, wsunął się chłopiec cichutko i usiadł w kącie. Był tutaj na środku stół długi; po obu stronach stołu stały ławy. W kącie stał dzbanek z wodą i beczułka z wódką, a obok widać jakieś zbójeckie narzędzia, bo pręty żelazne, miotły druciane, żelazne rydle i toporki. Dziad zamknął dobrze drzwi za sobą, wysypał na stół pieniądze i gadał sam do siebie:
— Ciesz się, Wojtku, ciesz! jakiś ty teraz bogaty! będziesz miał już ćwierć dukatów. Żaden kamrat nie ma ich tyle. Trzeba to wsypać do woreczka.
To mówiąc, poszedł po woreczek, a tymczasem student zbliżył się do stołu i cichutko wsunął dukaty do kieszeni. Przyciągnął dziad worek i chciał zgarnąć pieniądze, maca po stole, a pieniędzy niema.
— Tu ktoś jest! — krzyknął. — Dam ja ci ptaszku! a toś się złapał! nie wyjdziesz mi ty stąd żywy. Pożałujesz, pożałujesz, gałganie!
Chwycił za żelazną miotłę, a krzycząc i przeklinając, gonił po jaskini, wywijając na wszystkie strony tym strasznym miotliskiem, ale studenta nie dostał, bo tak się w kąt wsunął, że dziad nie mógł go dosięgnąć. Rozgniewany wrzasnął:
— Poczekaj, nie ujdziesz mi ty, pójdę po drugiego kamrata, sprawimy ci tu łaźnię, złodzieju, rabusiu! — i wyszedł czymprędzej, a drzwi zamknął dobrze za sobą.
Przeląkł się trochę chłopak, ale myśli sobie:
— Pan Bóg mię przecie nie opuści!
Tymczasem zaś, nim dziad powrócił, zabrał mu cały worek z dukatami, wsypał pieniądze za pazuchy, za cholewy, do kieszeni i tak się z tym urządził, żeby mu nie zawadzały przy ucieczce.
Strona:Seweryn Udziela - Opowiadania ludowe ze Starego Sącza.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.