chę, ale że ciekawy był, co się dalej stanie z jego krową, poszedł niepostrzeżenie za kupcem i patrzał, co będzie.
Krowę zaprowadzono w miasteczku na targowicę bydlęcą, i rozpoczął się targ, a ludzie kupowali nie kozę, lecz krowę, i zapłacili za nią sześćdziesiąt papierków. Teraz dopiero domyślił się chłop, że go wywiedli w pole i w biały dzień okradli, a zauważył też, że się zeszli w mieście razem ci wszyscy siedmiu, którzy go bałamucili w drodze. Rozgniewał się tedy srodze na taką zuchwałość i postanowił natychmiast odbić swoje, a złodziejom oddać wet za wet.
Poszedł do karczmy, zamówił jeść i pić dla ośmiu osób, zapłacił naprzód i powiedział, że przyjdzie tu za chwilę zjeść i wypić z siedmiu chłopami, niech podadzą to, co zapłacone, a gdy będą wychodzili z karczmy, a on się zapyta karczmarza, co się za to należy, żeby mu odpowiedział: „Dobre słowo.” Karczmarz przystał i podziękował, a chłop poszedł jeszcze do do drugiej i do trzeciej gospody i tak samo zrobił, a za resztę pieniędzy kupił sobie czerwoną krakuskę z czarnym barankiem. Potym wyszedł na miasto, poszukać złodziejów. Znalazł ich za miastem w szynkowni, jak jedli i pili, żartowali i śmieli się, zapewne z niego. Przystąpił do nich, niby zafrasowany, i rzekł:
— Nie chcę ja brać z sobą tych pieniędzy, którem wziął za tę przeklętą kozę, żeby mnie jeszcze jakie nieszczęście przy nich nie spotkało. Chodźcie ze mną, przepijemy to na zmartwienie moje.
Złodziejom nie trzeba było mówić tego dwa razy. Zerwali się z ław i wyszli zaraz, chwaląc zamiar mądry chałupnika, a cieszyli się, że się napiją za cudze pieniądze. Zaprowadził ich do jednej karczmy, kazał dać wódki, chleba i sera, a skoro wypili i zjedli to, co przedtym zapłacił, odezwał się do towarzyszów:
— Ciżba tu wielka, chodźmy do drugiej karczmy!
— Zgoda, chodźmy! — zawołali wszyscy i posunęli ku drzwiom.
Wtedy mądry chałupnik zdjął krakuskę z głowy, nałożył ją na wskazujący palec u lewej ręki, a obracając ją prawą ręką na tym palcu, zapytał karczmarza:
— Ile się należy za wódkę, chleb i ser?
— Dobre słowo tylko, mój gospodarzu — rzekł karczmarz i uśmiechnął się przytym.
— Kiedy tak, to Bóg wam zapłać, a my chodźmy dalej.
Strona:Seweryn Udziela - Opowiadania ludowe ze Starego Sącza.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.