Spojrzeli złodzieje jeden na drugiego, to znowu na chłopa i jego krakuskę, i nie mogli pojąć, jak to być może, aby nie płacić, a pić i jeść tylko za dobre słowo, bo nie wiedzieli, że wszystko było już przedtym zapłacone.
Poszli jeszcze do drugiej karczmy i do trzeciej, i wszędzie to samo: żaden karczmarz nie żądał zapłaty, tylko dobrego słowa. Ale zauważyli, że skoro chłop ma płacić, bierze zawsze krakuskę nową z głowy i obraca na wskazującym palcu u lewej ręki, więc się domyślili, że cała tajemnica spoczywa w tej czapce, i że kto będzie miał tę czapkę, nie potrzebuje nigdzie płacić za jedzenie i picie. Bardzoby się im przydała taka czapka, bo nieraz byli bez grosza przy duszy, a gonili światami za kradzieżą. Porozumieli się z sobą, że co dać to dać, a czapkę czarodziejską trzeba kupić koniecznie.
Gdy wychodzili z trzeciej karczmy, odezwał się jeden ze złodziejów:
— Sprzedajcie nam tę czapkę, namby się przydała w drodze, bo jako kupcy jeździmy ciągle, a nie zawsze znajdzie się jaki zarobek; wy siedzicie ciągle w domu, to się nie potrzebujecie o nic kłopotać, zjecie to, co wam baba uwarzy.
— Ho, ho, a któżby mi też za taką czapkę zapłacił tyle, ile ona warta! Pomyśleć tylko: mogę jeść i pić rok cały i całe życie, sam i z babą i z dziećmi i z przyjaciołmi, wszędzie, gdzie tylko przyjdę: to nieopłacona czapka!
— Dobra czapka, widzieliśmy, ale my nie chcemy waszej krzywdy, zapłacimy dobrze.
Targ w targ, stanęła ugoda, i chłop wziął za krakuskę sto papierków. Opłaciła mu się krowa, bo dostał więcej, niż wartała. Ucieszony, że oszukał złodziejów, nie zatrzymywał się w mieście, ale czymprędzej wracał do domu.
Tymczasem złodzieje, uradowani, że posiadają czarodziejską czapkę, przy której można w gospodach jeść i pić a nic nie płacić, postanowili pohulać sobie. Poszli do karczmy, kazali sobie dawać jeść i pić, a skoro mieli odchodzić, najstarszy z nich wziął krakuskę na palec, a obracając nią, zapytał karczmarza, ile się mu należy. Wszyscy zgłupieli, gdy karczmarz powiedział: „tyle a tyle.” Zapłacić musieli, a rozgniewani na tego, który czapkę obracał na palcu, zbili go, skoro wyszli, za to, że nie umiał kręcić dobrze, a czapkę wziął drugi z kolei, i znowu poszli wszyscy do drugiej karczmy robić dalsze próby. I tutaj nie lepiej im się powiodło: musieli zapłacić. Więc zbili
Strona:Seweryn Udziela - Opowiadania ludowe ze Starego Sącza.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.