pobiegłem na plac cyrkowy, aby przynajmniej zobaczyć ruch cały, a może też uda mi się i coś więcej widzieć. Spotkałem tam już kilku kolegów i pełno studentów z innych klas i szkół, którzy kręcili się wokoło budynku cyrkowego, szukając w ścianach drewnianych jakiejś szczeliny, aby zajrzeć do wnętrza. Niektórzy śmielsi zaczęli nożykami wycinać szpary między deskami. Ja obiegłszy już, nie wiem który raz całą szopę, stanąłem przy chłopcach majstrujących tam coś koło desek, gdy nagle uchwycił mię ktoś silną ręką za kołnierz i znajdującego się obok mnie drugiego studenta. Oglądnąłem się i zobaczyłem wysokiego, barczystego mężczyznę, który popychał nas rękami przed sobą i mówił coś, czego nie rozumiałem. Był to widocznie człowiek z cyrku. Przypuszczając, iż posądzał nas, że nożykami psujemy deski, wołałem: To nie ja! Ja tu nic nie robiłem! — i chciałem się wyrwać i uciec.
Ale ten nie myślał puścić, przyprowadził nas do wejścia, mruknął coś do kasjera i wepchnął nas do wnętrza szopy, prowadząc poza siedzeniami gości dalej i dalej. Tak nas zaprowadził do garderoby artystów. Tam znajdował się jeden Polak, który nas przerażonych uspokoił, żebyśmy się niczego nie bali, bo nam się tu nic złego nie stanie.
Strona:Seweryn Udziela - Wesołe opowiadania wesołego chłopca.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.