wodór wydobywający się z rurki szklanej, zapalił się bez nieszczęścia.
Profesor wyszedł z za tablicy, my wyskoczyliśmy z pod ławek, ogólne:
— Oooo! — powitało udany eksperyment.
Profesor zadowolony nie omieszkał zaraz powtórzyć:
— Nie mówiłem, że trzeba poczekać, a eksperyment uda się. Inaczej może być nieszczęście. Jak byłem na uniwersytecie w Wrocławiu... — ale nie skończył, bo dzwonek ogłosił koniec lekcji.
To było nasze pierwsze i ostatnie doświadczenie chemiczne w szkole. Profesor, w obawie, aby się nie powtórzył u nas wypadek wrocławski, nie dał się już uprosić i nigdy żadnego doświadczenia nie robił, a my musieliśmy poza szkołą własnym przemysłem zdobywać wiedzę z chemji.
Dziadek, ojciec mojego ojca, mieszkał trochę za miastem w małym domku z ogródkiem i zajmował się drobnem gospodarstwem. Odwiedzałem go nieraz z ojcem a często także sam. Pamiętam staruszka mającego coś poza 70-dziesiąt lat, ale był zawsze zdrów, krzepki i wesoły.